Droga Krzyżowa

Świadek spojrzenia

Jak Jezus zmienił moje życie

 

Mam na imię Marcus, jestem rzymskim oficerem, prowadziłem Jezusa na śmierć. Zabijanie było moim zawodem i hobby, miałem z tego podwójny zysk, dobry zarobek i szacunek zwierzchników, który dzisiaj wiem, był fałszywy, ponieważ niewielu godziło się na bycie katem. Większość moich kolegów brzydziło się egzekucjami, a raczej samym skazanymi. Inni uważali to za niesprawiedliwość, co z resztą było prawdą. Dla mnie egzekucje były oczyszczaniem świata z niepotrzebnych szkodników, obciążających życie społeczeństwa.

 

Po zapowiedzeniu stacji mówimy:

„Kłaniamy Ci się Panie Jezu Chryste i błogosławimy Tobie”

Wszyscy:„Żeś przez krzyż i mękę Swoją świat odkupić raczył”

 

Po rozważaniu:

„Któryś za nas cierpiał rany Jezu Chryste zmiłuj się nad nami”

 

Stacja I. Prowadzę Jezusa przed oblicze Piłata.

Pierwszy raz zobaczyłem skazańca przy bramie, prowadzącej do pałacu Poncjusza Piłata. Był otoczony przez grupę znaczących żydów. Wyśmiewali się z Niego, szydząc i przeklinając, wołali: Królu rozkaż swoim sługą a przyjdą Cię uwolnić! Wyszedłem po Niego, aby wprowadzić Go przed oblicze Piłata. Ręce miał związane grubym raniącym nadgarstki sznurem, za który mocno złapałem, targając Nim jak starym psem, będąc przekonany, że jest zwykłym złodziejem lub pospolitym przestępcą przyłapanym na pobiciu. Pozwalał na to, nie okazując najmniejszego sprzeciwu. Sprawiał wrażenie, jakby uszczęśliwiało Go to, że ściskam w dłoni sznur, którym był spętany. Im mocniej ściskałem ten sznur, im bardziej targałem, tym wzrok Jezusa stawał się łagodniejszy. Zachowywał się bardzo dziwnie, niczym Baranek prowadzony na rzeź, który nie jest świadomy tego, co się ma dokonać. Nigdy wcześniej nie widziałem tak zmasakrowanego człowieka, na głowie splecione ciernie, ciało pełne ran po biczowaniu. Przeprowadzając Go przez bramę pałacu, czułem się bardzo niepewnie, serce w piersiach zaczęło  mi bić dwa razy szybciej, czułem jakby ktoś je uciskał. Popatrzyłem Jezusowi prosto w oczy, od tej chwili nie mogłem odwrócić uwagi od Jego poranionej twarzy. Wpatrywałem  się w nią bardzo natrętnie. Mimo że twarz miał zalaną krwią, było w niej coś tak przyciągającego, że nie umiem tego opisać słowami. Kilka kroków przed celem, otwarcie popatrzył na mnie. Nogi ugięły się pode mną, ciało zrobiło się gorące jak ogień. Nie rozumiałem tego, przecież był On  zwykłym człowiekiem.

Będąc na miejscu zostałem wyproszony z Sali rozpraw. Kiedy puściłem sznur, Jezus jeszcze raz popatrzył w moim kierunku. Zobaczyłem w Jego oczach wielką tęsknotę, której wcześniej nie było. Wychodząc z pałacu usłyszałem głośne wołanie tłumu, roznoszące się chyba po całym świecie: Na krzyż, na krzyż!!! Smutek i tęsknota zawładnęły moim sercem, jakbym zostawił za sobą kogoś, od kogo zależy moje życie.

 

Stacja II. Jezus przyjmuje Krzyż od biedaków.

Kilka godzin później przyszedł do mnie posłaniec z rozkazem powrotu. Zakomunikował, że został wydany wyrok śmierci na Żyda uważającego się za Króla – Miałem Go doprowadzić na górę zwaną Golgotą-. Poszedłem na wyznaczone miejsce, On tam czekał na mnie, Jego twarz zmieniła się, już nie było na niej wyrazów tęsknoty, ale zapraszał, abym poszedł razem z Nim. Poczułem się mały, nic nie znaczący niczym proch na szali. Patrząc na tego ledwie oddychającego człowieka zacząłem rozumieć, że każde życie, również moje jest jak trawa, która kwitnie a zaraz usycha. Po kilku minutach na placu pojawiło się dwóch mężczyzn niosących duży i ciężki krzyż, który nałożyli Jezusowi na ramiona. Obaj byli skrajnie ubodzy. Jednego z nich często widywałem leżącego przy domu jednego z bogatszych ludzi w Jerozolimie. Nosił na swoim ciele wiele ran i cuchnących wrzodów, wszyscy Go omijali. Drugiego znałem od dziecka, jego rodzice zginęli w pożarze, trafił do domu dziecka, z którego szybko uciekł, zbuntowany na swój los. Chcąc stać się niezależnym, próbując łatwo zdobyć pieniądze uzależnił się od hazardu, w jednym rozdaniu stracił wszystko. To go przerosło, nawet kilka razy podejmował próby samobójcze, ostatecznie wylądował na ulicy, wstydząc się samego siebie, zapomniany przez świat. Kiedy Jezus przyjmował od nich Krzyż, wpatrywał się w niebo lekko poruszając wargami, jakby rozmawiał z kimś. Opuszczając oczy zatrzymał wzrok na żebrakach, patrząc na nich z wdzięcznością, jakby chciał im podziękować za jakiś wielki dar. Miałem wrażenie, że razem z dwoma drewnianymi belkami, wziął na ramiona  ich życie. Kiedy Jezus patrzył na nich, po ich policzkach spływały obfite łzy, oczyszczające ich twarze z całego brudu, który zebrali przez całe życie.

 

Stacja III. Jezus upada.

Po zaledwie kilkunastu krokach, podbiegł do Jezusa siwy mężczyzna. Trzymał w ręku twardy pręt, którym uderzył Jezusa. Jezus nie krzyczał, jedynie westchną z bólu, upadając na ostre kamienie. Leżał niecałą minutę, która dla mnie trwała całą wieczność. Kilku mężczyzn podbiegło, aby pomóc Mu powstać, jednym z nich był mój kolega z legionu. Zdjęli z Niego Krzyż przygniatający Go do ziemi, On jednak nie wstawał.

Zaciekawiłem się mężczyzną, który przyczynił się do upadku. Stał kilka kroków za leżącym skazańcem, wpatrując się w zakrwawioną dłoń, w której zawzięcie trzymał pręt. Kilkunastu mężczyzn stojących dosyć blisko wydarzenia, naśmiewało się z niego, szyderczo gratulując tego co zrobił. Pomyślałem, że to oni nakłonili Go do tego. On aby się im przypodobać bez wahania uległ ich namową. Szybko odeszli zostawiając go samego. Został mu tylko zakrwawiony pręt i Jezus, który leżał pod jego stopami. Stary mężczyzna stał bez ruchu, nagle coś nim poruszyło, rozluźnił dłoń, wypuszczając z niej twardy pręt, który upadając na zeschniętą ziemię, podniósł chmurę szarego prochu, która delikatnie go zakryła. Po chwili podmuch wiatru porwał ją na stojący w pobliżu tłum ludzi. Starzec upadł na kolana całując zakrwawioną dłoń w której wcześniej trzymał pręt, malował się na nim ogromny żal. W tej samej chwili Jezus wykonał mocny ruch ręką, podnosząc się nieco. Wznosząc głowę, skierował wzrok na otaczających Go gapiów. Obracał głową jakby kogoś szukał. Nagle klęczący mężczyzna zakrzykną głośno: Przepraszam, wybacz mi, od teraz chcę zmienić swoje życie! Jezus popatrzył w niebo, jakby widział na nim odbicie człowieka, który woła do Niego. Opuścił delikatnie powieki, jakby chciał powiedzieć: Przebaczam, idź w pokoju i nie grzesz więcej. Uzdrawiam cię mój bracie.

 

Stacja IV. Jezus spotyka najczystszą z kobiet.

O krok przed wyjściem z miasta, Jezus zatrzymał się przed niezwykłą kobietą. Po rysach twarzy można było pomyśleć, że jest z wielkiego rodu, być może nawet królewskiego. Patrząc na nią byłem przekonany, że jej zewnętrzne piękno to odbicie jej duszy. Nie skupiała uwagi na sobie, ale kierowała ją ku czemuś wyższemu.

Ich oczy spotkały się ze sobą. Miałem wrażenie jakby dla nich czas stanął w miejscu. Mimo że twarze mieli zwrócone na siebie, wydawało mi się jakby patrzyli w jednym kierunku. Może dziwnie zabrzmi, ale czułem że patrzą na mnie. Od pierwszego spotkania z Jezusem nie widziałem, żeby patrzył na kogoś z takim pokojem. Nikt nie warzył się im przeszkadzać. Dopiero jeden z Rzymskich żołnierzy po dłuższej chwili podszedł do nich. Był to najbardziej gnuśny i niewychowany człowiek jakiego znałem. On i delikatność to dwie przeciwne sobie rzeczy. Szedł ku nim twardym, zdecydowanym krokiem. Przynajmniej na początku, im był bliżej nich, tym jego chód stawał się coraz bardziej chwiejny. Chyba był zagubiony, nie wiedział jak się zachować. W między czasie usłyszałem głośne wołanie z tłumu: Maryja!!! żołnierz staną przy nich, zastanawiając się  chwilę, po czym delikatnie uchwycił Maryję za ramię, przepraszając ją, następnie grzecznie prosząc, aby zeszła z drogi. Wszyscy, którzy go znali zamarli w bezruchu, nikt nie umiał znaleźć odpowiednich słów, aby skomentować zachowanie Tytusa. Gwardzista podszedł do mnie i wyjąkał z trudem: Ich oczy…, Ich Oczy…, Oni na mnie patrzyli.  Ci, ci ludzie… nie są zwykłymi ludźmi. Oni mnie kochają.– Dalej szliśmy razem w milczeniu.

 

Stacja V. Szymon pomaga Jezusowi nieść swój Krzyż.

Jezus nie był już w stanie iść o własnych siłach. Ja i inni żołnierze mieliśmy zrobić wszystko, aby dotarł  do miejsca gdzie miano wykonać wyrok. Jeśli umarłby przed szczytem Golgoty my skończyli byśmy tak samo. Ktoś dojrzał rolnika wracającego z pola, miał na imię Szymon. Chociaż wkładał wielkie trudu w uprawę ziemi to nigdy nie wynagradzała go równi dużymi plonami. Był mocno przywiązany do tego co posiadał, bał się, że przyjdzie taki dzień kiedy zabiorą mu wszystko. Wracając z pracy chodził okrężnymi drogami, omijając ludzi. Nikt nie miał do niego dostępu. Ludzie nawet nie patrzyli w jego kierunku. Szymonowi to było obojętne. Najważniejszy był dla niego skromny majątek w nim odnajdywał swoją wartość.

Kiedy oznajmiono mu co ma zrobić próbował się wymigać. W końcu został przymuszony. Zmęczony życiem, nie radzący sobie z trudnościami, wziął Krzyż z wielką niechęcią. Jednak z każdym posunięciem, zdawał się być silniejszy pewniejszy siebie, jego przygarbiona sylwetka stawała się bardzie wyprostowana. Z każdą sekundą niósł Krzyż z coraz większym zaangażowaniem, przestał kłócić się ze swoim losem, przyjął go takim jaki jest. Nawet zaczął bronić Jezusa, odpychając o Niego ludzi, którzy chcieli Go znieważyć. W oczach Szymona pojawiła się radość, ucieszył się, że może iść tą drogą. Zmienił się również wzrok Jezusa. Na początku pogrążony w smutku, teraz pełen nadziei. Cały ciężar Krzyża spoczywał dotąd na Jezusie, Szymon nie chciał go, odrzucał od siebie. Kiedy dobrowolnie przyjął swój los, z całej siły łapiąc się drewnianych belek, okazało się, że to nie on pomaga, ale dzięki temu, że chce pomóc, może iść prosto. Jezus niósł Krzyż i Szymona, razem z jego grzechami. Szymon trzymając się drewnianej belki po prostu szedł za Jezusem.

 

Stacja VI. Łza dla Weroniki.

Kolejna kobieta. Na początku pomyślałem, że to znowu Maryja, gdyż miała podobną chustę. Podszedłem bliżej, okazało się że była to Weronika. Znano ją w całej okolicy, przez cud, którego niedawno doświadczyła.

Jako młoda dziewczyna urodziła pierwsze dziecko. Kilka tygodni po narodzinach, Herod kazał zabić każdego pierworodnego chłopca, do drugiego roku życia. Podobno wśród nich miał być król, który zagrażał Herodowi. To była prawdziwa masakra, byłem tam tego dnia, na jej oczach zabito syna i męża, który bronił małego. Będąc świadkiem śmierci, dwóch sobie bliskich osób, zamknęła się w sobie, krótko potem doszła kolejna ciężka choroba ciała, której nikt nie umiał wyleczyć. Kilka miesięcy temu, przechodził koło jej domu jakiś niezwykły człowiek. Ludzie mówili, że dotknęła się Jego szat i natychmiast odzyskała zdrowie i pokój serca.

Weronika stojąc przed Jezusem na drodze prowadzącą na Golgotę, wpatrywała się w Jego rany. Jej oczy promieniały wdzięcznością. Na raz spod prawej powieki Jezusa wydostała się duża, gorąca łza, spływając po gęstej brodzie. Zanim upadła na ziemię, Weronika zdążyła zdjąć chustę, ocierając twarz Jezusowi. Na krótką chwilę skierowała chustę w stronę otaczających ją ludzi, po czym przycisnęła ją mocno do serca. Nie zdążyłem zobaczyć co było na chuście, chociaż coś mi podpowiadało, że na moim sercu tworzy się coś podobnego i niebawem dowiem się co to jest.

Weronika odchodząc od Jezusa popatrzyła w moim kierunku, jakby kogoś we mnie poznała. Za kilka sekund stała już przy mnie, szepcząc do ucha: Wybaczam ci, bo Jezus kazał mi ciebie kochać –– Rozpłakałem się jak małe dziecko, odruchowo odrzuciłem od siebie włócznię, obejmując mocno Weronikę w geście podziękowania. Trwało to do okrzyku: Idziemy dalej!!!

 

Stacja VII. Jezus kolejny raz upada pod Krzyżem

Na pewno z każdym krokiem drzewo Krzyża stawało się  coraz cięższe, nie mogłem zrozumieć jak to się dzieje, że On idzie dalej. Przecież był wycieńczony do granic możliwości, już dawno powinien umrzeć z wycieczenia, utracił przecież tyle krwi. Ta zabójcza wędrówka musi mieć jakiś nieskończenie ważny cel, albo być misją od której zależy życie wielu ludzi– pomyślałem. Zamyśliłem się tak bardzo, że nie zwracałem uwagi na wydarzenia wkoło. Przebudził mnie straszliwy rechot i głośne gwizdy. Zacząłem rozglądać się wokół, szukając Jezusa. Leżał półprzytomny w kałuży pełnej zanieczyszczeń. Rzuciłem się z Tytusem na tłum, aby go rozgonić, wydostać Jezusa z opresji. Tłumaczyłem sobie, że robię to, bo muszę go doprowadzić na Golgotę, tak naprawdę powód był zupełnie inny. Przez te kilka godzin od pierwszego spotkania z Nim, stał się dla mnie kimś ważnym, wtedy nie umiałem zrozumieć, kim On dla mnie jest. Ten człowiek ogarną całego mnie. Chociaż starałem się Go wyprzeć z moich myśli, On był we mnie.

Odstawiliśmy Krzyż na bok i wyjęliśmy Jezusa z kałuży, pozwalając chwilę odpocząć. Tytus powiedział: bardzo chciałbym z Nim kiedyś porozmawiać, zrozumieć Go, ale niestety już nigdy… w tym monecie zawiesił głos. Odpowiedziałem: Nie znam Go, ale jestem pewien, że zna twoje pragnienia.

 

Stacja VIII. Nadzieja dla płaczących.

Przy drodze stało kilka kobiet w różnym wieku. Wszystkie płakały. Jedna przyszła razem z dziećmi, prawdopodobnie wracała z bazaru i zupełnie przypadkiem trafiła tutaj, chcąc zobaczyć co się dzieje. Mimo zmęczenia Jezus podszedł do nich, mówiąc kilka słów w ich kierunku. Niestety niewiele słyszałem, gdyż stałem dosyć daleko. Chyba próbował je pocieszyć, wywnioskowałem to po słowach, które udało mi się usłyszeć – „Nie płaczcie nade mną”. Wszystkie stały z głęboko pochylonymi głowami. Tylko jedna z nich, czasami podnosiła się zerkając na Jezusa. Jej oczy były pełne strachu i niepewności. Jezus odpowiedział na jej gesty, łagodnym spojrzeniem. Patrzył na nią łagodnie, jak na małe dziecko. Dzięki temu nabrała trochę odwagi, podnosząc ręce ku Jezusowi, jakby szukała u Niego pomocy. Jezus bez zastanowienia wysunął dłoń w jej kierunku, wyglądało to jakby Ojciec obciążany grzechami dziecka, pochylał się nad nim, próbując podnieść je z upadku. W jednej chwili wszystkie pozostałe, kobiety podniosły głowy ku Jezusowi, aby widzieć to zdarzenie, a dzieci, które do tej pory płakały, uspokoiły się wpatrzone w Skazańca. Przypomniałem sobie kim jest kobieta wyciągająca rękę. Spotkałem ją kilka lat temu. Była wtedy prostytutką.

Kiedy klęczała przed Jezusem obserwowałem jej zachowanie. W jednym momencie stała się biała jak ściana, z jej twarzy zaczęły spływać szkliste krople potu, po chwili  zachwiała się delikatnie osuwając na ziemię. Szybko odzyskała siły i podniosła się. Wyglądała jak nowo narodzona, to było bardzo niezwykłe wydarzenie, zresztą jak wszystkie tamtego dnia. Jezus wyraźnie nadstawił prawe ucho. Ona wyszeptała spokojnie kilka słów, prawdopodobnie zwierzając się z czegoś co bardzo obciążało jej życie. Zaraz wstała i delikatnym krokiem podeszła do stojących w pobliżu dzieci, obejmując je czule.

 

Stacja IX. Rozstanie z Krzyżem.

Jezus upada ostatni raz. Spada na durzą łagodnie oszlifowaną skałę. Do szczytu pozostało kilkanaście metrów, dla mnie tak niewiele, dla wyczerpanego Jezusa bardzo dużo. Tym razem Krzyż sam osunął się z Ramion Jezusa. Obserwując dwie skrzyżowane beli, leżące na ziemi, zastanawiałem się nad ich znaczeniem. Kiedy Krzyż leżał na ramionach Jezusa, mało kto zwracał na niego uwagę, wydawał się niewidoczny, każdy koncentrował się wtedy na swoim cierpieniu i nad tym co utrudnia mu życie. Mówię również o sobie. Zobaczyli go wszyscy dopiero, gdy Jezus go opuścił, bojąc się, że zaraz to oni będą musieli wziąć ten ciężar  na siebie. Widząc leżący obok Jezusa Krzyż, zapomnieliśmy o wszystkim, chcieliśmy tylko tego, aby On wziął go z powrotem na swoje ramiona.

Przypominam sobie ostatnie wydarzenia z mojego życia. Miedzy innymi wojnę w której uczestniczyłem, zabijając wielu dzielnych i wartościowych ludzi. Wszyscy się bali walcząc o przeżycie. Cierpienie: choroby, śmierć bliskich, bezdzietność, inwalidztwo, samotność, utrata pracy… Czy Jezus mógłby dopuścić do czegoś takiego? Zadałem sobie pytanie. Przecież wystarczyło spotkać tego niezwykłego Człowieka, minąć się z Nim wzrokiem, wyciągnąć do Niego rękę, pomyśleć o Nim, a życie ulegało zupełnej zmianie, nabierało sensu, nowej wartości. Wydawało się, że przy każdym spotkaniu, brał na siebie rany konkretnych ludzi, lecząc ich, jednocześnie pozwalając malować na swoim ciele kolejne blizny. Jezus wstał z nieopisanym trudem o własnych siłach, biorąc na siebie narzędzie swojej śmierci.

 

Stacja X. Pozostało Jezusowi tylko życie.

Myślałem, że nie można być już bardziej ubogim. Miał tylko Krzyż  i zakrwawione ubrania, które właśnie zdzierano z Niego. Było to chyba bardziej bolesne dla mnie niż dla Niego, czułem jakby obdzierano mnie ze skóry. Patrząc na Jego nagie Ciało, powróciły mi najobrzydliwsze wspomnienia z mojego życia. Zaczęło się od oglądania nagich kobiet, wystarczyło mi to na krótko, zacząłem sięgać coraz głębiej i głębiej. Uzależniłem się od doznań erotycznych, szukałem ich wszędzie, naprawdę wszędzie. Miałem żonę, próbowałem ukryć przed nią wszystkie zdrady i inne świństwa, ale na dłuższą metę stało się to nie możliwe. Niewytrzymała tego odeszła ode mnie, od tamtej pory nie widziałem jej. Upadłem na kolana, głowę oparłem o ziemię i pierwszy raz od wielu lat zapłakałem nad sobą, czułem się słaby, niezdolny do życia, jak niemowlę zupełnie zależne od rodziców. Chciałem umrzeć razem z Jezusem. Zrodziło się we mnie pragnienie spotkania żony i przeproszenia jej za cierpienie, jakie jej sprawiłem. Pouczyłem delikatne muśnięcie na ramieniu,  odwracając się zobaczyłem Maryję. Popatrzyła na mnie pełnym miłości wzrokiem, mówiąc: On robi to dla Ciebie, aby pomóc ci żyć.

 

Stacja XI. Jezus Przybity do Krzyża. Zgubiony gwóźdź.

Jezus leżał na Krzyżu z rozłożonymi rękami, czekając na wykonanie wyroku. Niedaleko Krzyża stała drewniana skrzynka z gwoździami. Była strzeżona jak bardzo cenny skarb, bez którego świat nie mógłby istnieć. Patrząc na nią, sam czułem się jak przytępiony gwóźdź przeznaczony do zabijania.

Przypominałem sobie ludzi, których skrzywdziłem, oszukując ich, okłamując, odbierając zdrowie… Z każdą chwilą moje życie wydawało mi się coraz bardziej próżne i bez sensu, nie pozostało mi nic innego jak samobójstwo, wydawało mi się, że jedynie to przyniosłoby mi to ulgę, jednak coś nie pozwalało mi  tego uczynić, zapewniając o Miłości, która czeka na mnie. Mimowolnie rozejrzałem się dokoła, zauważyłem że wszyscy odwracali się od Jezusa, nikt nie miał odwagi spojrzeć na Niego. Do tej pory był w centrum zainteresowania, szydzono i wyśmiewano się z Niego. Wielu oddałoby wszystko, aby zbliżyć się do Jezusa, aby Go popchnąć, opluć czy rzucić w Niego kamieniem. Inni sprawiali wrażenie, jakby żałowali krzywd wyrządzonych Jezusowi i dlatego nie mieli odwagi na Niego patrzeć. Pozostali wyglądali jakby byli zmuszeni do tego, aby tam być. Oni rzeczywiście nie dostrzegali Jezusa.

Otworzono skrzynkę. Okazało się, że brakuje jednego gwoździa. Kiedy przybijali Jezusa do Krzyża, ból rozrywał moje wnętrzności, czułem się jakby, jakaś część mnie umierała razem z Nim.

 

Stacja XII. Śmierć grzechom.

Ból który towarzyszył mi od kilku chwil, był tak potężny, że nie potrafię go opisać. Nie był on fizyczny, ale wypływał z serca. Czułem jakby ogień szalejący w moim wnętrzu wypalał zalegającą we mnie zgniliznę. Nie podnosiłem głowy, nie miałem siły ani ochoty patrzyć na to, co działo się wokół. W myślach miałem tylko moje dotychczasowe życie, które wyglądało jak Golgota, skalna góra nie posiadająca w sobie życia, szerząca śmierć. Pierwszy raz pojawiło się we mnie pragnienia, naprawienia całego zła, które wyrządziłem. Był tylko jeden poważny problem, aby to zrealizować. Nie umiałem wybaczyć sobie win całego życia, byłem przekonany, że z takim człowiekiem jak ja, nikt nie będzie chciał porozmawiać, aż do…

Krzyż stał już pionowo, wbity w ziemię. Mając opuszczoną głowę, oczy zamazane łzami, usłyszałem słowa, które przeszyły moje serce: „Ojcze przebacz im bo nie wiedza co czynią!” Moje ciało stało się giętkie, mięśnie zupełnie przestały działać. Ktoś kogo doprowadziłem do śmierci, przebacza mi i prosi o przebaczenie dla mnie.

Wśród wielu obelg i wyzwisk doszły do moich uszu słowa, różniące się od pozostałych. Jeden z łotrów wiszących obok Jezusa, wziął Go w obronę: „My przecież sprawiedliwie ponosimy karę, ale On nic złego nie uczynił”. Zaraz po tym po całej okolicy rozniosły się słowa obietnicy Jezusa: Jeszcze dzisiaj będziesz ze Mną w raju. Odniosłem wrażenie, że ta obietnica nie dotyczy tylko jednego człowieka, lecz była skierowana do wszystkich, którzy wezmą swój krzyż i pójdą razem z Jezusem. Kiedy zrozumiałem, że Jezus mówi również do mnie, podniosłem głowę, nieśmiało zerkając na Niego. Teraz wszyscy patrzyli na umierającego Jezusa, nawet ci, którzy przed kilkoma chwilami nie chcieli mieć z Nim nic wspólnego. Tylko kilku starszych Żydów odwróciło się i odeszło.

Poruszył mnie obraz kobiety klęczącej pod Krzyżem, jej wzrok był skierowany w ziemię, z oczu kapały łzy. Była wtulona w drewnianą belkę Krzyża tak mocno, że wydawało się, że nic nie zdoła jej oderwać. Trzymała się jej tak mocno, jakby Krzyż był dla niej ostatnią deską ratunku. –– Ojcze w ręce twoje powierzam ducha mego!!! –– I wszystko stało się nowe, to co stare odeszło.

 

XIII. Pusty Krzyż

Jako człowiek, który prowadził Jezusa na śmierć, uczestniczyłem też przy zdejmowaniu Ciała z Krzyża. Od Jego śmierci aż do zdjęcia z Krzyża, moje serce opanowała głęboka pustka i tęsknota. Przynosiły one o wiele większe cierpienie niż ból towarzyszący podczas ukrzyżowania. Tamten dzień zamienił się w ciemną noc, pochłaniał mnie mrok, spuszczający na mnie nawałnice słabości, które od dawna przygniatały mnie do ziemi. Jednak dopiero teraz, mogłem zobaczyć je wyraźnie. Kiedy włożono ciało Jezusa w ręce Maryji w mojej głowie rodziły się dziwne myśli – wydawało mi się jakby ktoś do mnie mówił: „Jezus pozwolił przybić się do Krzyża człowiekowi, aby człowiek mógł Go uwolnić. Zrobił to, aby cię usprawiedliwić i wykupić twoją winę. Upokorzył się przed tobą, aby cię wywyższyć, dając nadzieję nowego życia. Umarł za każdego, nie wyłączając ciebie, który doprowadziłeś Go do śmierci, który jesteś przytępionym gwoździem, którego brakowało w strzeżonej skrzynce.”

Zrozumiałem, że gdyby mnie tam nie było, gdybym nie żałował, gdybym nie doświadczył bólu, Jezus wisiałby dalej przytwierdzony do Krzyża gwoździem, którym jest moja pycha, którym pozwolił przebić swoje najświętsze ciało.

Na tym Krzyżu już nigdy, nikt nie umarł. Został on zarezerwowany dla tych, którzy zapragnęli iść za Chrystusem, pełniąc Jego wolę, dążąc do nowego życia.

 

Stacja XIV. Martwa grota, zakwita życiem.

Moje serce zawsze było wewnętrznie martwe, nieczułe i pozbawione wszelkich pozytywnych uczuć. Kiedy pojawiała się jakakolwiek iskierka miłości, będąca źródłem i początkiem prawdziwego życia, gasiłem ją, bojąc się odpowiedzialności, która za nią idzie, bałem się też, że stracę coś do czego jestem bardzo przywiązany, co przecież było marnością.

Złożono Jezusa w grobie, był martwy i nic nie zapowiadało, że będzie inaczej, chociaż ludzie okrążający grób, wyglądali jakby czekali na to, że On zaraz wstanie i będzie kontynuował swoje dzieło. Wszyscy byli okrutnie smutni, jednak mieli w sobie ukryty ogień, budzący szczęście jakiego dotąd nie znałem. Mógłbym zaryzykować stwierdzeniem, że byli niemal pewni, że ta śmierć prowadzi do czegoś, co zostawi znamię na każdym stworzeniu. Dzisiaj wiem, że chodziło o moje i twoje zbawienie.

To co tam się działo było prawdziwą, niespotykaną dotąd ucztą miłości. Miłość, która była tam obecna, emanowała na cały wszechświat, dziwiłem się tylko tym, którzy jej nie zauważają. Po wielu latach próżnego życia, doszła do mnie słodka prawda o miłości, która jest tak nieograniczona, że potrafi nawet umrzeć, żeby wejść do mojego martwego serca aby uczynić je żywym.

W ten sposób moje serce stało się miejscem zmartwychwstania i świątynią żywego Boga, w której króluje miłość. Spojrzenie, które zmieniło życie tak wielu ludzi, przez proste, głębokie i pełne miłości patrzenie, dzisiaj posługuje się moimi życiem, aby zmienić twoje serce z martwego na chwalebne.

Oddaję Ci Jezu tych, których postawiłeś na mojej drodze, których zraniłem, którzy prosili mnie o modlitwę oraz modlących się razem ze mną tą modlitwą. Pomnażaj w nich wiarę, nadzieję i miłość, uzdrawiaj ich dusze i ciała, napełniaj pragnieniem świętości i nieprzerwanym szczęściem, które jest w Tobie. Dziękuję za to, że jesteś taki dobry, a Twoja niekończąca się miłość trwa na wieki, dla mnie i we mnie. Amen.

 

Autor

Marcin Madej MS

Droga Krzyżowa

W piątek, 12 kwietnia, zapraszamy na Drogę Krzyżową, ulicami naszej parafii.
Rozpocznie się ona bezpośrednio po wieczornej Mszy św., czyli około 18.45.
W tym roku przejdziemy ulicami: Dziupli, Śląską, Kłosia, Płużańską, Bratnią, Śląską i Dziupli.
Przypominamy, że tego dnia nie będzie Drogi Krzyżowej o 17.15 i o 20.00.